Wreszcie jest!! Święto światła, święto lamp.
Cudne Diwali, dzięki któremu wszystkie indyjskie miasta, wioski i osady tętnią życiem i rozpływają się w morzu światła.
Rzeczą niezbędną jest posiadanie glinianych lampek oliwnych, które zapalane są przed każdym hinduskim domostwem! Wszystko po to by powitać boginię szczęścia i dobrobytu- Lakszmi. Zapalenie lampki to metafora zwycięstwa światła nad ciemnością, dobra nad złem. Więc, im więcej świateł tym lepiej!
Dla podróżujących pociągiem w tym czasie po Indiach polecam jak nigdy- klasę GENERAL:)
Ja swoje pierwsze Diwali postanowiłam spędzić w Kerali, gdzie po kilkumiesięcznym pobycie w Himalajach naprawdę chciałam wreszcie się położyć na plaży i solidnie wygrzać.
Tak na dobra sprawę nic z tego nie wyszło, bo leżenie nie leży w mojej naturze. Wysmażyłam na pseudo kuchence dosę, kupiłam sok trzcinowy i ruszyłam na podbój, nowego i jakże odmiennego od północnych terenów Indii świata!
Pierwszym miejscem do którego wściubiłam nos był teatr, ukryty w ciemnych ulicach Cochin.
To co zobaczyłam na miejscu, było niebywałe.
Ciemne pomieszczenie z punktowym oświetleniem na scenę odsłaniało postaci aktorów przygotowywanych do spektaklu. Precyzyjne wykonanie makijażu, poprawienie kostiumów przez charakteryzatorów po godzinie się zakończyły i nadszedł czas na show!
Taniec/teatr Kathakali, o którym mowa wywodzi się z tańców rytualnych rozwijanych od ponad 3 tys. lat. Istnieje kilka jego odmian, które łączą ściśle skodyfikowane gesty – alfabet znaków wymawianych poprzez ułożenie dłoni, nóg itp. W tańcu biorą udział wyłącznie mężczyźni ucharakteryzowani w niebywałe kostiumy nawiązujące do lokalnych bogów i demonów.
Po tym niezwykłym przeżyciu, weszłam na ulicę w samo serce święta Divali...